Szanowna Redakcjo,
piszę do Was, gdyż porady potrzebuję, wskazania życiowego kierunku, a Ojciec Tadeusz nie ma dla mnie aktualnie wolnej chwili.
Czas temu niedługi, wśród potoków łez, wyprowadziła się od nas Wiercik. Zbiegło się to akurat z prowadzonymi przez znajomą z pracy, szeroko zakrojonymi poszukiwaniami lokum dla jej niedoszłego zięcia. Reklamowała go jako cichego, spokojnego chłopaka, niepijącego, niepalącego, nie wyściubiającego w zasadzie nosa z pokoju, gdzie nałogowo oddaje sie surfowaniu po sieci. Zgodnie stwierdziliśmy, że gorsze ludzie mają wady i zaprosiliśmy gościa na testy. Testy wypadły pomyślnie i już po chwili Fidel trafił pod nasz dach. Czas szybko i bezlitośnie obnażył różnice między rzeczywistym wizerunkiem Fidela, a tym rysowanym przez jego niedoszłą teściową. W znacznej części ku mojej uciesze, bo jak powszechnie wiadomo kto nie pije ten kapuje.
Życie płynęło więc nam sielankowo. Do Fidela ciężko było mieć o cokolwiek większe pretensje, bo komu nie zdarzyło się wprawić pralki w ruch skokowo-obiegowy wypełniając ją dwiema ino koszulkami i nastawiając program 4. Za słowa "napijesz się browarka?" poparte wyciągnięciem rzeczonego w moim kierunku, gdy wracam do domu styrany pracą dużo więcej jestem skłonny odpuścić.
Problem zaczął się, gdy Fidel postanowił się bliżej zaprzyjaźnić z sub-wooferem, w efekcie czego dzień za dniem zza ściany dobiegało nas coś na podobę maniakalnie natarczywego pukania. Anieśka wymiękła pierwsza, zamieniając się wieczorami w małą, rozdygotaną istotkę. Jej obie ekspedycje interwencyjne do pokoju obok przyniosły jedynie jednorazowy skutek. Kolejne dni ekspozycji na niskie tony sprawiły jednak, że nawet mój zazwyczaj całkowicie obojętny na bodźce zewnętrzne mózg zaczął boleśnie pulsować w takt głośnika.
Niby problem żaden. Jestem człowiekiem dialogu, przecież gościa nie zabiję, ino w kilku krótkich, męskich słowach wyłożę temat. No właśnie. A zasady? Trudno wymagać od ludzi prowadzenia pustelniczego trybu życia i samotnej kontemplacji aspektów ciszy. To moje motto (write that down). Swego czasu prowadziłem nawet wojnę zaczepną z sąsiadami wyjątkowo źle znoszącymi coroczne, wrześniowe wyjazdy moich rodziców. Tyle, że ja sąsiadów molestowałem przy okazji weekendu, opierając sie na odwiecznym prawie jednostki do zabawy. Nie fundowałem im dzień za dniem dźwiękowego odpowiednika faszystowskiej bodaj tortury polegającej na zamknięciu człowieka w pozycji pionowej, w ciasnej, uniemożliwiającej jakiekolwiek ruchy klitce i spuszczaniu mu na głowę z jednostajną częstotliwością kropel wody.
I jeszcze jedno. W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że ma ochotę iść uciszyć tychhałaśliwychgówniarzyznaprzeciwka. Miałem nadzieje, ze na mnie ten moment przyjdzie później. Na przykład za 30 lat. Pierwsze poproszenie sąsiada o ściszenie bądź wyłączenie muzyki to koniec pewnej epoki. Nic już nie będzie takie samo.
Co czynić?
No wiesz co braciszku Kochany? Ty się jeszcze zastanawiasz? Przecież tyle imprez zrobiliśmy - tyle toastów była na pochybel "poważnym ludziom po studiach", którzy to chcieli pozbawić nas prawa należnemu każdemu studentowi - prawa do cotygodniowej wakacyjnej libacji. Tyle alkoholowych nocy spędziliśmy na obietnicach, że dzień w którym będziemy chcieli uciszyć tychhałaśliwychgówniarzyznaprzeciwka będzie dniem w którym komisyjnie palniemy sobie w łepetynkę. Otóż wstyd Misiu, wstyd do kwadratu. Na Twoje usprawiedliwienie można tylko podać fakt, że codzienne "umcyk-klapcyk" mogłoby wyprowadzić z równowagi świętego Franciszka z Asyżu, więc poniekąd Cie rozumiem:) jedyna szansa, żeby wyjść z tego z twarzą to przeiorientować chłopaczka na jakąś porządną muzykę - kto wie - może mózg ma jeszcze nie przeżarty przez techniawe i nawróci się na jakiś dżemik??;) W każdym razie powodzenie życze:D
OdpowiedzUsuńPodrzuć mu linka do tej strony...
OdpowiedzUsuńTo wszystko prawda, ale impreza to jedno, a codzienna ekspozycja na wibracje subwoofera to drugie. Prędzej zjem własną stopą niż pójdę na bibkę z interwencją (chyba, że jako pretekst do wproszenia się). Tu nie chodzi o głośną muzykę, bo ta gra nawet cicho. Tu chodzi o bezlitosną łupaninę przebijającą się przez wszelkie próby jej zagłuszenia. Cały urok subwoofera. Nie zabiłbyś, gdyby ktoś po kilka godzin dziennie odbijał z dużą częstotliwością piłkę tenisową o ścianę?
OdpowiedzUsuńJest to jakieś rozwiązanie, ale prawdziwy mężczyzna mówi co myśli prosto w oczy... :)
OdpowiedzUsuńJa robie tak - jak juz nic, ale to absolutnie nic nie dziala...wlaczam Wagnera. Jeszcze sie taki nie uchowal, co by Valkirie wytrzymal :) Chociaz nie, byl jeden. Ale poddal sie sie przy Chaczaturianie i Tancu z szablami :)Pzdr
OdpowiedzUsuńKiedy byłem małym chłopcem (hej),pamiętam że mój ojciec załatwiał to na swój sposób:Mieszkaliśmy wtedy w starym bloku w którym na jedno piętro (kilka mieszkań) był tylko jeden bezpiecznik. Ojciec miał przy łóżku specjalny, duży, zakrzywiony gwóźdź z obciętyłm łepkiem oraz kombinerki z grubą izolacją. Gdy w nocy jakiś sąsiad przeciągał u siebie głośną (pijacką) imprezę, ojciec nie wysilając się zbytno sięgał pod łóżko, wkładał gwoździa do kontatku i wśród cicho dochodzących zza ściany, wręcz łagodnie usypiających 'kurw i chójów' gwałtownie zmniejszał poziom hałasu. Słychać potem było jak ktoś po ciemku watuje kortki na klatce (kto jeszcze pamięta co to znaczy: watować korki?). A gdy któryś sąsiad był szczególnie uparty to... zgodnie z instrukcją: w razie konieczności - czynność powtórzyć. A potem już była błoga cisza. Aż do następnej zbyt hałaściwej i przeciągającej się imprezy... Ale to już zupełnie inna historia.
OdpowiedzUsuńO Bogowie, jakież to genialne w swojej prostocie :D.
OdpowiedzUsuńPołowa sukcesu w pojedynku leży w odpowiednim doborze broni. Ja zacząłem od Nickebacka, co należy raczej rozpatrywać w kategorii strzału ostrzegawczego. Taniec z szablami to już chyba odpowiednik bomby nuklearnej. Trochę boję się przypadkowych ofiar w postaci Anieśki i mnie samego. Jeśli jednak wszystko inne zawiedzie... potraktuje to jako chemioterapię ;)
OdpowiedzUsuńJak Wagner nie da rady to Yat-Kha, czyli gardłowe ryczenie Mongołów załatwi sprawę. ;)A tortura z kroplami wody była stosowana już w średniowieczu w Polsce - miałem kiedyś taką książeczkę. :>Pozdrawiam,J.
OdpowiedzUsuń