piątek, 13 kwietnia 2007

Z dala od tradycji

Oto Irlandia Czytacze drodzy. Kraj, gdzie wszystko stoi na głowie. Podczas, gdy w polskich sklepach, w okresie Wielkanocy roi się od kurczaków, słodyczy i pisanek w proszku, hipermarkety na wyspach, wychodząc na przeciw oczekiwaniom klientów wabią promocją ... piwa. 24 heinekeny za 20 euro (nabyłem, a jakże). Nie dajcie się zwieść mylącemu przelicznikowi. W okresie pozaświątecznym, w zamian za nabycie prawa własności do puszki heńka, należy w sklepowej kasie pozostawić 1,59. W tej atmosferze i my daliśmy się skusić na odejście od wyniesionej z domu tradycji i postanowiliśmy kultywować naszą własną. Rozpoczętą rok temu, kiedy to udało mi się wymóc na szefie, by należący mi się jak psu kość jeden dzień wolny umiejscowił zaraz przed Wielka Sobotą, jednym z czterech dni w roku, gdy magazyn pozostaje zamknięty na cztery spusty. Uzyskany w ten sposób wolny weekend uczciliśmy wyjazdem na irlandzkie klify. Podobnego wyczynu udało mi się dokonać w tym roku, z tą różnicą, że tym razem status dnia wolnego uzyskała niedziela. Sobotnim porankiem więc, podejrzliwie zerkając na bezchmurne niebo, ruszyliśmy na południowo zachodni cypelek Irlandii. Do Killarney konkretnie.

Pierwszy dzień minął planowo - dwa zamki po drodze do Killarney (obowiązkowy punkt każdej wycieczki od czasów Słowacji`03), godzinne błądzenie za hotelem, w samochodzie mogącym swobodnie pełnić funkcję grilla, Park Narodowy (łącznie z zamkiem ma się rozumieć), poszukiwanie, na granicy śmierci głodowej, knajpy spełniającej wspólne standardy i szwędaczka po mieście, zakończona na kanapie irlandzkiego pubu.

Starannie nakreślony plan runął, ku niebywałemu mojemu zdumieniu, dopiero dnia następnego. Niedzielny poranek niczego jeszcze nie zapowiadał. Udało nam się zrealizować najmniej wydawałoby się realny punkt wycieczki - wstaliśmy na śniadanie. Zdążyliśmy jeszcze podzielić się, jak to zgrabnie określiła Anieśka, jajkiem sadzonym, gdy grafik nasz gruntownie przebudował właściciel hotelu, nakłaniając nas do rezygnacji z tzw. Ring of Kerry (opisywana w każdym szanującym się przewodniku po Irlandii, dwustu kilometrowa trasa samochodowa wokół całego półwyspu), na rzecz wyprawy do znajdującego się po drugiej stronie zatoki miasteczka Dingle. I choć nie mam jeszcze porównania, nie zawaham się powiedzieć: chwała mu za to. Tego co widzieliśmy nie da się opisać słowami, ni nawet zdjęciami, których napstrykaliśmy niczym Japończyk na prozacu. Moim mottem od czasu wyjazdu zostaną słowa zasłyszane od zgarniętego po drodze autostopowicza: Irlandia jest pięknym krajem, tylko Irlandczycy na niego nie zasługują. Był rajd autem po plaży, był rejs po zatoce w pościgu za delfinem i były WIDOKI. Nie widoki. WIDOKI!!!. To wszystko co mogę powiedzieć. Resztę niech powiedzą zdjęcia, które oddają ułamek ledwie tego czym cieszyliśmy oczy w Pierwszy Dzień Świąt Wielkanocnych.

5 komentarzy:

  1. Taka wycieczka to fajny sposób na spędzenie świąt, i fotki też fajne, i zamki też fajne;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie powiem, żeby nie brakowało mi świątecznego obżarstwa w gronie rodziny, ale wypad na zachodnie wybrzeże był rewelacyjny. Pogoda dopisała jak nigdy na wyspach i ogólnie mogę być tylko zadowolony z tego jak spędziłem pierwszy wolny weekend, nie licząc urlopów, od zeszłorocznego, wielkanocnego wyjazdu na klify. Buźka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!Nie wiem dlaczego ,ale nie mogę oglądnąc tych zdjec,folder wydaje sie byc kompletnie oprożniony- a chcialbym je zobaczyc bo planowalem wybrac sie w te mijsce.

    OdpowiedzUsuń
  4. Onet coś wydziwia ostatnio. Zdjęcia co i rusz znikają ze strony, ale wystarczy, że wejdę w edycję i pojawiają się ponownie. W tej chwili są widoczne, ale nie wiadomo na jak długo.A wyjazd w tamte rejony mocno polecam. Im szybciej tym lepiej, bo nawet meteorolodzy nie potrafią zagwarantować jak długo utrzyma się w Irlandii taka pogoda. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Pikne te fotki,nima co;-)Zwlaszcza,ze ich w ogole nie ma.Zdejmuj Misiaczku im czapke niewidke,prosze.

    OdpowiedzUsuń