środa, 15 lutego 2006

Brak tytułu

Zwolnijcie pośladki czytacze drodzy. Nie polegliśmy w katastrofie lotniczej, a jeno nawałem zajęć przerwa w pracy twórczej jest spowodowana. Do Dublina dotarliśmy cało, zdrowo i według planu. No w każdym razie cało. Jako że jedna ze stewardess doznała na lotnisku zdaje się szoku termicznego i zaniemogła, wynikł problem natury organizacyjnej. Mianowicie w myśl przepisów pozostała na pokładzie ilość członków obsługi pozwala na zabranie w przestworza 150 pasażerów, podczas gdy w samolocie znajdowało się ich sztuk 158. Dlatego też ekipa rozpoczęła agresywne działania marketingowe, mające na celu przekonanie 8 osób, że przesiadka do samolotu zmierzającego do Corku, a stamtąd lot do Dublina na koszt firmy to doskonały pomysł. Po upływie godziny działania te przyniosły efekt w postaci zmniejszenia naszego nadmiaru do 3 osób. Kolejnej godziny potrzebowała obsługa do opracowania i wprowadzenie w życie kolejnej strategii. Zaproponowali trzem osobom, które dobrowolnie opuszczą pokład, zwrot kosztu biletu, pokrycie kosztów hotelu oraz odszkodowanie w wysokości bodajże 250 €. Z fotela obok dobiegł mnie dźwięk otwierającej się szuflady metaforycznej kasy fiskalnej. Oczka Anieśki niczym jednoręki bandyta wybiły €. Nie zdążyliśmy tego jednak nawet rozważyć, gdyż trójka najszybciej kojarzących pasażerów, tratując kobiety i dzieci, popędziła między rzędem foteli, dopadła do drzwi, rzuciła nam ostatnie spojrzenie mówiąca „na razie frajerzy” i wpadła w objęcia dwustu pięćdziesięciu ełraczków. My natomiast z ponad dwugodzinnym opóźnieniem ruszyliśmy do Dublina. Zdrowo też nie udał nam się dotrzeć. O ile w moim przypadku ciężko oczekiwać, że po dwóch tygodniach chrychania, dzięki cudownej terapii w chmurach stanę na irlandzkiej ziemi niczym nowo narodzony, o tyle można było śmiało założyć, że stan Anieśki się nie pogorszy. Tymczasem tego co przeżywała w samolocie i co w nieco zmienionej formie ciągnie się do dziś, nawet Nostradamus by nie wydumał. Dość powiedzieć, że Anieśka na wysokości dwóch tysięcy metrów oznajmiła mi spokojnym tonem, że wysiada. Przez następny tydzień nie wychodziła poza prostokąt łóżka, a i teraz na śmieszność narażałby się każdy kto wysunął by bezpodstawną tezę, że jest zdrowa. Dlatego też urządzeniami ciągłego użytku stało się dla nas łóżko, laptop, film. A`propos.... ja nie chciałbym być oskarżony o niewdzięczność, czy coś w podobie. Bardzo dziękuje Ogórowi, Izie i każdemu kto w ten czy inny sposób przyczynił się do tego, że w moje ręce trafił Skazany na bluesa. Wiadomo, że dla fana Dżemu jest to pozycja obowiązkowa i koniec kropka. Jednakowoż Panu XXX (ziomusiowi, który ze szczególnym okrucieństwem popełnił scenariusz) życzliwie radzę, gdy kolejny raz najdzie go chętka na spisanie jakiegoś scenopisu, aby siadł sobie cichutko w kącie i dla dobra potencjalnych odbiorców poczekał aż mu przejdzie. Toż gdyby komuś przyszło do głowy nasmarować streszczenie tego filmu swobodnie zmieściłby się na bilecie autobusowym. Boję się, że ku memu i zapewne Ogóra bezgranicznemu zdumieniu wciśnięta mi przez niego biografia 2Paca bardziej mi do gustu przypadnie. Panie XXX!!!!! Litości !!!! Acha zapomniałbym wspomnieć. Dzisiejszy odcinek sponsorowany jest przez granatowy polarek. Dlaczego !!?? Ano już tłumacze. W domciu się już awansem chwaliłem, ale gdyby ktoś nie wiedział to... i tu następuje kilka słów wprowadzenia. Otóż przywództwo nad naszą rozwrzeszczaną ferajną sprawuje Donal (nie, nie Donald, Donal!!!), zwany przez nas, z powodów chyba jasnych dla każdego kto IQ bije martwą krewetke, pieszczotliwie Kaczorem lub swojsko Kaczyńskim. Magazyn Aldiego pracuje co prawda 7 dni w tygodniu, ale nieludzkim byłoby wymaganie tego samego od Donala. Dlatego ma on swojego zastępcę, Pierra zwanego przez niektórych kierowców „fucking bastard”, który to przejmuje od niego berło i koronę dwukrotnie w ciągu tygodnia. We dwóch stanowią, więc kadrę kierowniczą, która pod przykrywką roboty papierkowej żeruje na ciężkiej pracy pracowników fizycznych (znaczy się nas). I jedynym minusem ich pozycji, jest to, że kto nie pracuje... ten marźnie. Ale i na to znalazł się sposób, kadra kierownicza wyposażona została w granatowe polarki z logo Aldi na piersi, które mając za zadanie chronić przed zimnem, z czasem siłą rzeczy stały się znakiem rozpoznawczym kogoś przed kim należy chociaż pozorować ciężką pracę. A jako, że Pierre poczuł ostatnio zew ojczyzny (a ma je aż dwie – Polske i Liban) i z początkiem kwietnia zamienia Naas na Słupsk, zostałem wciśnięty we wspomniany polarek, by zająć jego miejsce. Nie koniec to jednak wieści z pracy. W najbliższy weekend czeka mnie wielki .... weekend. Jako, że Pierra odwiedza matka zażyczył on sobie pięć dni wolnego łącznie z sobotą i niedzielą. Jako że dla Kaczyńskiego praca w weekendy to coś co przytrafia się innym, dowództwo nad aldikowskimi oszołomami trafia na te dwa dni w ręce Waszego ulubionego autora bloga . Trzymajcie kciuki, bo mało kto ma tyle wyobraźni by ogarnąć to co może się wydarzyć. Nie mogę też nie wspomnieć o mojej działalności naukowej. Tak tak. Co myśleliście, że po pracy to ja tu tylko rozpuszczam ciężko zarobiony pieniądz i oglądam filmy!? Co to, to nie. Postanowiliśmy ostatnio, wraz z moimi znakomitymi kolegami przeprowadzić eksperyment, mający dać ostateczną odpowiedź na pytanie: czy absynt należy mieszać ze śliwowicą. Doświadczenie zakończyło się sukcesem, który zaskoczył nas samych. Ponad wszelką wątpliwość udało nam się dowieść, że ... nie należy! Absolutnie!!!! Niejako przy okazji udało nam się udowodnić jedno z praw Murphy`ego, gdyż następnego dnia do pracy z powodu choroby nie przybyło 40% naszej ekipy, co Donal skwitował z uśmiechem: czeka was pracowita noc chłopcy (nie uśmiechałby się, gdyby wiedział co wtedy przeżywaliśmy). I faktycznie była to rekordowo długa noc, a każda przeniesiona skrzynka okupiona była naszymi łzami i cierpieniem. Na koniec udało nam się definitywnie obalić absolutnie nieprawdziwą teorię, że na kaca ... najlepsza ... fizyczna .... praca. Drogi czytaczu, jeśli dotarłeś do tego miejsca za jednym podejściem, nie omijając ni pół akapitu, to zasłużyłeś na Medal Mihaua Dla Czytaczy Wyjątkowo Wytrwałych, który niniejszym metaforycznie Ci wręczam. Noś go dumnie, a ja Ci mówię dobrej nocy, jako że mój zegar wskazuje 3:15. Ciao

P.S. Jako, ze niemal kazdy Ziomus w Polsce wital mnie slowami "Czesc, ty wez zwieksz czcionke na blogu. To jak bylo w Irlandii?", postanowilem wyjsc na przeciw oczekiwaniom klientow i ... co bede sie rozpisywal, efekt widac....

5 komentarzy:

  1. Gratuluje świeżości spojrzenia na Polską Irlandię i Polaków szczególnie mieszkających w NAAS.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieki Michal za wieksza czcionke! Rzeczywiscie ciezko bylo czytac te telenowele pisana takim drobnym maczkiem. Prosimy o nowe, ciekawe odcinki! Pozdrowienia z Janowka!

    OdpowiedzUsuń
  3. A dziekuje uprzejmie, choc nie wiem czy o Polakach na wygnaniu mozna napisac jeszcze cos odkrywczego :). Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. W mysl zasady nasz klient nasz pan, nie pozostalo mi nic innego jak tylko zwiekszyc czcionke, choc ze zdziwieniem stwierdzam, ze zaowocowalo to jeszcze mniejsza liczba komentarzy niz zwykle. Pozdrowienia z Naas.

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Mała Czarna9 marca 2006 20:43

    witam!! ja tez musze skomentowac zmiane czcionki;) wiem, ze powiesz mi, ze jak zwykle jestem marudna, ale powiem ci, ze dziwnie wyglada ta czcionka taka wielgasna, a juz znajac ciebie to strasznie musi cie meczyc patrzenie na takie wielkie literki;) ale co tam, wszystko jest kwestia przyzwyczajenia;) wielkie (conajmniej jak ta czcionka:D) pozdro z natolina!!

    OdpowiedzUsuń