Wraz z przeprowadzką na Antypody zrzekliśmy się niejako statusu głównej mniejszości narodowej, a co za tym idzie także polskich napisów na Netfliksie, nieograniczonego dostępu do musztardy Roleski i mrągowskiej maślanki oraz szeregu mniej lub bardziej istotnych benefitów. Zadowolić musimy się knajpą z tradycyjną polską kuchnią, gdzieśmy bodaj wszystkich tutejszych znajomych zaprosili już na deskę pierogów i irlandzkim pubem.
W irlandzkim pubie, dość przewrotnie i ryzykownie nazwanym Chelsea, co poniedziałek odbywa się quiz. W języku angielskim, acz przed dwoma dniami kroczyliśmy w kierunku czarnego neonu ze złotą harfą z przekonaniem, że choćby był po niemiecku (quiz, nie neon), to my będziemy spritem. Zdawać by się mogło, że w grupie sześciu osób, o siedmiu różnych narodowościach i szerokim spektrum wieku, zainteresowań oraz specjalizacji skazani byliśmy - jak mawiał Jan Tomaszewski przerywając fascynujące opowieści o swej opasce na włosach - na zwycięstwo.
Papiery mieliśmy na wygraną, póki nie okazało się, że w związku ze zbliżającym się Dniem Świętego Patryka niemal każda kategoria quizu odnosiła się do Irlandii, także równie dobrze w szranki mogłem stanąć sam. A może i wyszedłbym na tym lepiej, bowiem kolega ze Stanów przekonał mnie, że Carnegie Hall znajduje się w Pittsburgu.
Dobra, żartuję. Każdy dołożył cegiełkę pod przyzwoity wynik, który ostatecznie osiągnęliśmy. Zawody otworzyło pytanie o nazwisko prezydenta Irlandii. Kreśląc nierówne kulfony na quizowym formularzu dziękowałem w duchu Pani Matce, która kilka lat temu zagadnęła mnie o to samo, a że w odpowiedzi byłem jedynie w stanie ze wstydem studiować czubki własnych pantofli, postanowiłem być of tej pory nieco bardziej na bieżąco z sytuacją ustrojowo polityczną drugiej ojczyzny.
Po pierwszej rundzie na pozostałe jedenaście ekip patrzyliśmy kpiąco ze szczytu tabeli. Geografią Irlandii wyścieliliśmy sobie fotel lidera, a potem ... potem było już tylko gorzej. Przez Oscary jeszcze jako tako przebrnęliśmy, choć Irlandia w tym temacie największe triumfy święciła, gdy większość naszej ekipy wchodziła pod drabinie na nocnik. Przez noblistów kuśtykaliśmy już na jednej nodze, a w kategorii muzyka na niemal każde pytanie w akcie desperacji odpowiadaliśmy U2, licząc, że coś chwyci.
Nic nie chwyciło.
Dna sięgnęliśmy w kategorii Irlandzcy naukowcy, gdzieśmy na dziesięć możliwych punktów zdobyli okrągłe i wcale nie przynoszące wstydu ZERO. NIC. NOTTING. NADA! URWAŁ NAĆ.
Jeszcze się na koniec od rzeczonego dna odbiliśmy, acz że Guinness jest w rzeczywistości rubinowo czerwony, dowiedziałem się dopiero podczas odczytywanie prawidłowych odpowiedzi. Pod każdym kątem się wślipialiśmy w uniesiony pod słabe światło kufel, a zawartość za nic w świecie nie chciała być czerwona.
Ostatecznie uplasowaliśmy się tuż za podium, a w międzyczasie na jaw wychodzić poczęły kompromitujące fakty. Nikt przy stole nie słyszał kawałka Briana Adamsa Everything I do, znanego również pod alternatywnym tytułem Piosenka z Robin Hooda. Nikt nie oglądał Tootsie. Na litość boską, nikt nie wiedział jak wygląda VW Garbus. Lata zaczęły mi ciążyć. W każdym razie do momentu dzielenia rachunku, gdy okazało się, że Białoruś 1, Francja 1 + zapiekanka, Niemcy i Austria 2, USA 3, Unia Polsko-Irlandzka 147. A na koniec rozdysponowałem towarzystwo do komunikacji zbiorowej, odprowadziłem do domów, wróciłem na kwadrat i przed spaniem łyknąłem rozdział arcydzieła Terry'ego Pratchetta, co by śniło mi się kolorowo i zabawnie.
Rankiem zerwałem się z wyra o szóstej i jeszcze przed pracą pomknąłem na z dawna zaplanowane pobranie krwi. Pielęgniarka utoczyła mi niewielki antałek 0 Rh+, po czym z konsternacją spojrzała na fiolkę. Na mnie. Znów na fiolkę. Uniosła naczynie do światła i podobnie jak ja poprzedniego wieczora starała się dopatrzeć czerwonego koloru w czarnym płynie.
Po chwili, ciut zaczepnie jak na mój gust, postawiła na biurku plastikowy kubek i gestem wskazała na toaletę.
Z niejaką satysfakcją czterokrotnie wracałem po nowy kubek. Z całego pośpiechu poranną toaletę zmuszony byłem ograniczyć do pucowania zębów...