niedziela, 23 maja 2021

Countryside

Półtora przeszło miesiąca przemierzałem Linz wzdłuż a także wszerz w poszukiwaniu kwatery, gdzie będziemy mogli się wraz z Anieśką starzeć przez kolejne trzy lata. Źródłem niejakiej frustracji się to powoli stawało, zdać by się bowiem mogło, że wśród górką setki ogłoszeń wynajmu mieszkania, jedno czy dwa powinno do nas do tej pory przemówić. Kamienice stolicy Górnej Austrii uparcie nabrały jednak wody w usta.

Trzy ledwie mieszkania do tej pory obejrzałem, każde było świadectwem wyjątkowych zdolności fotografa, który wykonał zdjęcia do ogłoszenia. W jednym przypadku ewidentnie nie obyło się bez rewolucyjnej ingerencji Photoshopa, a i kreatywności autora anonsu nie można było nie docenić.

- A ten ogródek, o którym wspomina ogłoszenie?

- Jest, przed domem, ogólnodostępny.

I ty, on mi trawnik przed budynkiem pokazuje. Zapytałem mojej agentki, czy mogłaby coś panu ode mnie przetłumaczyć. Kiwnęła głową, a gdy skończyłem mówić, zalała się rumieńcem.

- A mogę powiedzieć "tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę"? - spytała.

- Wolałbym bardziej bezpośrednie tłumaczenie.

- To muszę odmówić.

Skwitowałem to wzruszeniem ramion.

Tymczasem w hucie uznali, że sześć tygodni w zupełności styknąć powinno na znalezienie kwadratu i pogonili mnie z mojego mieszkania socjalnego. W oczekiwaniu więc na powrót do miasta - na który wciąż nie tracę nadziei - przeniosłem się na wieś. Wynająłem na krótko mieszkanie w domu pod lasem. Z patio widzę ośnieżone szczyty, ze snu budzi mnie beczenie owiec, poza tym cisza i spokój. Nikt mi po suficie nie łazi. Znaczy pewnie łazi, ale LOTTO mnie to, bo nie słyszę. 

Wieczorem w dniu poprzedzającym przeprowadzkę zapakowałem większość maneli do auta. Niesłychane, że do Austrii przyleciałem z walizką, bagażem kabinowym i torbą z laptopem na ramieniu, a ledwie sześć tygodni później z trudem spakowałem cały dobytek do kufra kombi.

Rankiem dorzuciłem ostatnie drobiazgi i pomknąłem do pracy, a po fajrancie na wieś. Migusiem rozpakowałem bagaże, zlustrowałem pobieżnie cztery kąty - co ze względu na rozmiary mieszkania nie było zajęciem specjalnie czasochłonnym - i wyszedłem na skąpane w słońcu niewielkie patio. To będzie wcale fajny hołmofis, pomyślałem, acz nie wziąłem pod uwagę, że Austria zdaniem ekspertów właśnie doświadcza najbardziej parszywego maja od 35 lat. Odkąd przeniosłem się na wieś deszcz z krótkimi tylko przerwami bębni ponuro o meble ogrodowe. No nie tak to w broszurce wyglądało. Na chwilę obecną ode mnie jedna gwiazdka, bowiem o tej porze w krainie sznycli roi się od wszelkiej maści dni świątecznych, gdy nie trzeba rankiem wstawać do pracy. Na wyciągnięcie ręki malownicze Attersee otoczone skalistymi szczytami, tymczasem szarlatani od prognozy pogody trąbią nieustannie o warunkach atmosferycznych nieprzyjaznych wszelkim formom aktywności na świeżym powietrzu. 

Ale też nie tak, że im czasem nie warto powiedzieć sprawdzam:

2 komentarze:

  1. Aż chciałoby się powiedzieć, że trafiłeś z deszczu pod rynnę! ;)

    Na pocieszenie jednak dodam, że i u nas ostatnio pogoda się nieco popsuła, ale o tym już pewnie doniosła Ci Anieśka. Choć ja akurat nie narzekam, bo wróciłam niedawno z kilkudniowego "epickiego" wyjazdu i wszystkie bóstwa pogodowe zdecydowanie były po mojej stronie :)

    W deszczu czy bez niego - przednie widoki tam masz! A częstotliwość pojawiania się nowych postów też niczego sobie! Służy Ci ta Austria!

    OdpowiedzUsuń
  2. Koledzy z pracy bardzo szybko połączyli irlandzką pogodę w Austrii z moim przybyciem z Krainy Deszczowców i patrzą na mnie trochę spod byka. Jak się szybko aura nie zmieni, to będę jadł lunch przy oddzielnym stoliku.

    Widoki faktycznie są przednie. Jest gdzie pochodzić i Autriacy chętnie z tego korzystają. A jak wiadomo chodzenie pod górę wyrabia łydki, także Ty też znalazłabyś tu coś, co by Ci do gustu przypadło... :)

    OdpowiedzUsuń