piątek, 30 kwietnia 2021

MI-6

W austriackim oddziale naszej Huty od 8 do 16 zajmuję się pisaniem przyszłości. W zasadzie na razie tylko pomagam, ale z wielkim zaangażowaniem oraz gorliwością. Ze względu na futurystyczny charakter efektów naszej pracy, każde zapisane zdanie, każde wypowiedziane słowo, każda myśl objęte są klauzula bezwzględnej poufności. Nawet jak pytam o lokalizacje wyjść przeciwpożarowych, ludzie stają się dziwnie nierozmowni. Czemu trudno się dziwić, bowiem dla kogoś kto nadto dziobem kłapie, firma przewidziała konsekwencje w wysokości półrocznych apanaży. To również wyjaśnia popłoch oraz nabieranie wody w usta, gdy na rozmowie kwalifikacyjnej pytałem na czym właściwie polega praca, o którą się staram. Połowa rocznej pensji to suma znaczna, z którą mało kto skłonny jest się rozstać, nie dostając nic w zamian, także czasem lepiej powiedzieć jedno słowo za mało, niż za dużo. Acz w efekcie w samolot do Austrii wsiadałem nie wiedząc w zasadzie czym będę się tam między kolejnymi akcjami górskimi zajmował... 

By więc nie stanąć któregoś dnia przed koniecznością zakopywania dziury budżetowej w finansach osobistych, postanowiłem na blogasku zatrzasnąć i zabić dechami temat "W hucie". Lepiej dmuchać na zimne, a Bóg mi świadkiem, że ja sobie czasem lubię ozorem pomielić.

Nim jednak przystąpię do operacji na otwartym kodzie źródłowym pozwól Wielki Manitou cyberprzestrzeni na ostatnie słowo o Firmie, ostatni raz po przełożonym się przejechać i na pracę poutyskiwać. Choć na wszelki wypadek tą byłą.

Kaminsky lubił się wyrażać o mnie i Witoldzie "my children". Podążając ścieżką tej analogii, bez ryzyka narażenia się na śmieszność stwierdzić można, że pochodzę z rodziny patologicznej, gdzie nękanie psychiczne było na porządku dziennym. Na swoją pracę jako taką nigdy nie narzekałem, choć w czterdziestoosobowej ekipie, którą sterowałem, musiał znaleźć się statystycznie model, którego chciałoby się wywabić poza zasięg kamer, by wyciągnąć mu język przed doopę i przybić gwoździami do palety. Służyłem jednak z masą fantastycznych ludzi, którzy takie egzemplarze rekompensowali z nawiązką. Kaminskyego jednak legion anielski przy wsparciu króliczków Playboya by nie zrekompensował. Skazany wyrokiem sądowym pedofil otrzymuje dożywotni zakaz pracy z dziećmi i na tej samej zasadzie mojego niedawnego przełożonego należałoby objąć dożywotnim zakazem pracy z ludźmi. Nie wiem, niech siedzi w polu i pilnuje, by marchewki prosto rosły. Albo alpaki dogląda. Od naczelnych jednak wara.

Na trzy dni przed moim odejściem Kaminsky zapadł się pod ziemię. Rzecz absolutnie bez precedensu. Ostatniego dnia opróżniłem szafkę, broń i odznakę zostawiłem na jego biurku. Po powrocie do domu wysłałem mu wiadomość. Dyplomatyczną, stonowaną i profesjonalną. Nie odpowiedział.

Być może obawiał się, że mu wyżygam na biurko wszystkie żale, które się przez siedem lat nazbierały. Ha, nie powiem, żebym na ten temat raz czy dwa przed pójściem spać nie fantazjował. Tak mi banie zrył - ponętna kobieta zasypia u mego boku, a moje myśli wędrują ku wysokiemu brunetowi z brzuszkiem. 

Ludowe przysłowie głosi "Szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego". Nie będę ukrywał, blady zdjął mnie strach na tą myśl, bo sam bies musiałby się chyba na górę pofatygować. Stąd gdy przybyłem do Naas na trzymiesięczny obóz przygotowawczy, odpaliłem laptopa i z duszą na ramieniu oczekiwałem, kto pojawi się po drugiej stronie MS Teams. Poprzeczka wisi naprawdę nisko, pomyślałem, gdy na ekranie zamigotał szpakowaty jegomość, nie spapraj tego. 

O Wielki Manitou Normalności, gdzieś ty był przez minione siedem lat? Nie mogłeś tego faceta postawić na mojej drodze wcześniej? Ileż siwych włosów, by mi to oszczędziło, ile zmarszczek, tików nerwowych i rozczarowań w sypialni. Prawdziwy artysta musi być świadom właściwości materiału, z którym pracuje. Może go wyginać i obrabiać wedle swego wyobrażenia, ale gdy przyłoży zbyt dużą siłę, to strzelił piorun w rabarbar. Kaminsky próbował zrobić bombki świąteczne przy pomocy kafara. Tymczasem jedyne, co mogę mieć za złe Szpakowskyemu, to że nagle zarządził, bym do Naas już nie jeździł, a ostatni miesiąc pracował wyłącznie z domu, co mi szereg planów towarzyskich pokrzyżowało, acz dało więcej czasu na pakowanie dobytku, także urazę chowam trochę na siłę i ciut z obowiązku.

W MI-6 rozkazy przyjmuję od tajnego agenta o kryptonimie Mały Smok. Na dzień dobry wyłożył mi swoją filozofię życiową, która w Polsce funkcjonuje jako anegdota o profesorze akademickim, który wkładając do pustego słoika najpierw kamienie, potem żwir, a na koniec piasek, tłumaczył studentom, że w życiu trzeba mieć właściwe priorytety. W anegdocie po wykładzie jeden ze studentów wlał do słoika puszkę piwa, dowodząc, że nieważne jak zapełnione jest twoje życie, zawsze znajdzie się miejsce na zimnego bursztyna. Miałem nawet w ten sposób filozofię Małego Smoka podsumować, ostatecznie jednak uznałem, że może chociaż pierwszego dnia powstrzymam się od dowcipkowania.

Mały Smok ewidentnie - w odróżnieniu od Kaminskyego - nie przeczytał tuzina konfliktujących ze sobą poradników na temat zarządzania ludźmi

(Poniedziałek: "Ludzie nie pracują dla swojej firmy, pracują dla swojego menedżera" 😎

Wtorek: "Nie obchodzi mnie, co myślą o mnie moi podwładni, obchodzi mnie, co myśli o mnie moja córka" 😨).

Urodził się pod znakiem koziorożca, ma raczkującą córkę, jest zapalonym przeciwnikiem micromanagement, a w wolnym czasie ćwiczy tabatę i eksperymentuje w kuchni. 

Z winy Szpakowskyego poprzeczka wisi wyżej, ale chyba damy radę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz