niedziela, 4 kwietnia 2021

Guinness i Schnitzel

Dzień dobry się z Państwem, choć w kontekście czytaczy tego opiniotwórczego bloga liczba mnoga może być pewnym nadużyciem. Sprawy mają się tak, że Irlandzka Telenowela przez nadchodzące trzy lata nadawać będzie z Górnej Austrii.

Gdyby mi ktoś jeszcze w zeszłym roku zaproponował, że przybijać mnie będzie na noc za uszy do ściany, ale w zamian nie będę już nigdy musiał pracować z miłościwie mi do niedawna panującym Kaminskym, przynajmniej przedyskutowałbym to z małżonką.

Gdy więc padła propozycja bym z podobnym skutkiem przeniósł się do spiętrzonego górami kraju, gdzie deszcz pada rzadko i zwykle pionowo, gdzie pory roku następują po sobie w z góry wiadomej, uporządkowanej kolejności, gdzie pomidor smakuje jak pomidor, gdzie witamina D występuje w przyrodzie, a nie w tabletkach... przedyskutowałem to z małżonką.

Anieśka pomysłowi przyklasnęła, jednocześnie zaznaczając, że ona to tak na hop siup w samolot do Europy wsiąść nie może, bo - prawda - sprawy do załatwienia, voucher do SPA i tym podobne, spakowałem więc kilka par majtek, trzy koszule z kołnierzykiem, tęsknym spojrzeniem obrzuciłem xPudełko i do Austrii ruszyłem sam. Z zamysłem, że Anieśka dołączy, jak wykorzysta darmowe minuty. Trochę jak w Szklanej Pułapce. Tylko w tym zestawieniu to Anieśka jest Johnem McClanem, a ja ... no nieważne. 

Firma tymczasem najęła sztab ludzi, którzy ogarnąć mieli każdy aspekt relokacji: przelot, transfer z lotniska, przeprowadzkę, mieszkanie, konto w banku i takie tam. Z mieszkaniem ciut spaprali sprawę, bowiem lokum szukać zaczęli, gdy nadawałem bagaż na lotnisku i - niespodzianka - nie zdążyli znaleźć. W efekcie wylądowałem w tymczasowym apartamencie w Linz, urazy jednak nie chowam, bo chyba na dobre nam to tylko wyszło. Wymyśliliśmy sobie bowiem wstępnie takie malownicze, otoczone górami miasteczko nad brzegiem jeziora. Już pierwszego dnia po pracy udałem się na oględziny. Miasteczko w istocie okazało się malownicze. W sam raz by wpaść na weekend. Może nawet długi weekend. Pod wieloma względami jednak nie takie, by osiedlić się na stałe, także dobrze się stało, że nie udało się tam klepnąć kwadratu zawczasu. Chyba, że komuś zbywa dwa i pół tysia na piękny domek w bogatej dzielnicy, z drewnianym tarasem i nasturcjami w skrzynce. Mnie na przykład nie zbywa, ale to zupełnie nie szkodzi. Przechadzałem się bowiem przez minionych kilka dni w bezpośredniej okolicy mojego tymczasowego lokum i skłonny jestem uznać, że jest bardzo nieźle. Łezkę wzruszenia musiałem ukradkiem zetrzeć, gdy zasiadłem na brzegu Dunaju z butelką Eggbergera w ręku, tak mi Warszawą poczciwą zapachniało.

Linz wydaje się przyjazne rowerzystom, zielone, otoczone porośniętymi lasami wzgórzami. Irlandzki pub już namierzyłem, polską gospodę również, także jeśli tylko przemówi do nas rozsądna oferta na rynku mieszkaniowym, po siedmiu latach życia na wsi wracamy do miasta. Odchamić się. Kto wie, jak nas kiedyś deszcz na mieście złapie, może nawet wejdziemy do jakiegoś muzeum...

Podsumowując, zadania przed nami obecnie dwa. Znaleźć przyjemne cztery kąty, co niekoniecznie będzie sprawą prostą, bowiem Austriacy nie w ciemię są bici. Mieszkają ładnie, a wynajmują brzydko. W znakomitej większości dostępne na rynku mieszkania są nieumeblowane, a co lepsi fantaści oczekują, by na wstępie odkupić od nich pełne wyposażenie kuchni, zapłacić czynsz za trzy miesiące z góry, wpłacić kaucję w podobnej wysokości i pokryć prowizję brokera. Czyli de facto 10k ojro za same klucze.

Zadanie drugie jednak to już przyjemny ból głowy, acz decyzja ważka, której lekce sobie ważyć nie podobna. Od jakiego szczytu rozpocznę podbój austriackich Alp? I na tym polu działać trzeba wartko,  czasu bowiem ino do jutra... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz