poniedziałek, 18 stycznia 2021

Z drewnem do lasu

Niebieskie światła zamigotały przed nami, ledwie wychyliliśmy się zza łagodnego zakrętu. Miałem nadzieję, że unikając autostrady, unikniemy również niewygodnych pytań na czekpoincie, ten statek odpływał jednak właśnie pod pełnym ożaglowaniem.

- Kędy droga? - zapytał zaskakująco przyjaźnie przemoknięty gardzista.

- Do lasu - odparłem zgodnie z prawdą.

- Do lasu!? - gołowąs ewidentnie słyszał podobną wymówkę tego dnia po raz pierwszy.

Pokiwałem głową starając się przy tym wyglądać na tyle poważnie, na ile groteskowe okoliczności pozwalały. Wokół zapadała szarówka, siąpił deszcz, do końca starego roku pozostało osiem godzin. Po cichu liczyłem, że gardzista nas zawróci i Sylwestra spędzimy jak bogowie przykazali - przy trzaskającym wesoło kominku, z kosteczkami lodu pobrzękującymi w złocistym drinku. Może załączymy na dużym ekranie festiwalowe filmy Mountains on Stage.

Z całej naszej czwórki tylko ja podchodziłem do pomysłu powitania Nowego Roku pod namiotami w lesie bez rumieńców na twarzy. By nie wyjść na sztywniaka, zachowywałem wątpliwości dla siebie, oczami wyobraźni widziałem jednak Anieśkę kategorycznie odmawiającą opuszczenia ciepłego śpiwora, Kowala zwracającego pieczoną kiełbasę z okowitką gdzieś na skraju obozowiska, Lisicę w przemoczonych butach i siebie samego dorzucającego kolejne mokre polano do ognia w nierównej walce z nieustającym deszczem.

Tymczasem gardzista spojrzał z niedowierzaniem na zalegające na tylnym siedzeniu plecaki, potem na  nasze sylwestrowe kreacje z polartecu, softshellu i wełny merino. W przypływie detektywistycznego natchnienia kazał Anieśce zademonstrować stopy, a ujrzawszy ciężkie buty trekkingowe, miast spodziewanych błyszczących brokatem szpilek, uznał najwyraźniej, że do głupszych rzeczy ludzi kwarantanna skłoniła i ruchem ręki nakazał nam jechać dalej.

Lisów spotkaliśmy na leśnym parkingu. Kowal okazał się proaktywnie podejść do problemu suchego drzewa i szczerzył się do nas dzierżąc dwie torby po brzegi wypełnione szczapami drewna.

Przejąłem jedną z toreb i ruszyliśmy z drewnem do lasu. Buty na przemian ślizgały mi się w miękkim błocie, to grzęzły w mokrym mchu. Z każdą kroplą deszczu niesiona siata stawała się coraz cięższa. Kowal tymczasem perorował z niesłabnącym mimo kilometrów entuzjazmem.

- Mówię Ci Majkelu, jaką miejscówkę wynaleźliśmy z Lisicą. Poczekaj, aż zobaczysz. Piękna polana, w pobliżu strumyk. Od dawna myśleliśmy, by się tam namiotem rozbić.

Uczepiłem się tej myśli, bowiem latem Kowal tak piękne miejsce pod baobabem nam znalazł, że palce lizać i uznanie oraz niezachwianą wiarę mum winien aż po grób. Nie potrafiłem więc skryć rozczarowania, gdy po godzinie marszu droga skończyła się ścianą lasu, a Kowal grzmotnął torbą z drewnem o grunt i tryumfalnie oświadczył, że to tu.

- Tu, znaczy gdzie? - spytałem rozglądając się wkoło.

- No tu, gdzie stoisz - odparł mój serdeczny przyjaciel wesoło, najwyraźniej w zapadającej ciemności nie dostrzegając rządzy mordu kiełkującej w moich oczach.

- Kowalu, tu stoi dziesięć centymetrów wody - dla wzmocnienia przekazu z mokrym mlaśnięciem podniosłem buta.

- No lepiej nie będzie - uznał zupełnie w moim przekonaniu bez sensu.

- Po środku strumienia byłoby lepiej - bąknąłem pod nosem i wielce obrażony zszedłem ze ścieżki w strzeliste iglaste drzewa nad brzegiem potoku. 

Wysypany igłami grunt okazał się zaskakująco suchy, a choć miejsca między pniami drzew nie było mnogo, zdawało się, że dwa namioty przy odrobinie inwencji zdołamy zmieścić. 

- A tu? - zawołałem.

Kowal zszedł ze skarpy, potupał fachowo nogami o grunt, butem rozgarnął igły, opukał okoliczne drzewa i w końcu skinął przyzwalająco głową. 

Godzinę później dwa namioty stały rozpięte między sosnami, deszcz ustał, ognisko zapłonęło wesoło, a szkarłatna wiśniówka popłynęła do aluminiowych kubków. Kowal znosił mokre gałęzie, by wyschły w pobliżu ognia, Lisica kroiła kiełbasę, Anieśka usilnie nakłaniała wszystkich, by zjedli po ząbku czosnku powołując się na jakąś noworoczną tradycję. Nagle pomysł, by spędzić Sylwestra w leśnej głuszy okazał się wcale klawy.

To nie był dobry rok, ale przynajmniej zakończyliśmy go w stylu względnie awanturniczym. W ciągu minionych dwunastu miesięcy udało nam się rzutem na taśmę dopisać do projektu Korona Europy czeską Śnieżkę oraz przejść Wicklow Way, acz za największy sukces poczytuję sobie to, że zdołaliśmy nie przybrać na wadze.

Nowego Roku z przytupem również nie powitaliśmy. Jaki gość, takie powitanie. Mielim rankiem piąć się na najwyższy szczyt pobliskiego górskiego pasma, lecz wciąż szumiąca w głowie wiśniówka, dwie butelki szampana i bliżej nieokreślony specyfik Kowala o kolorze i smaku płynu hamulcowego zmąciły nam myśli i wyprowadziły z powrotem na leśny parking. A następnie do domu na gorący rosół i skoki narciarskie.

Jak za starych, dobrych czasów...

6 komentarzy:

  1. Piękna opowieść, trochę zazdroszczę. Nie śmiem jednak pytać skąd znasz smak płynu hamulcowego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Umówmy się po prostu, że w dawnych czasach łatwo było mnie podpuścić sugerując, że czegoś nie zrobię...

    OdpowiedzUsuń
  3. "a Kowal grzmotnął torbą z drewnem o grunt i tryumfalnie oświadczył, że to tu.

    - Tu, znaczy gdzie? - spytałem rozglądając się wkoło."
    Normalnie jakbym Czarka widział - "A oczom ich ukazał się las..." :D
    U mnie też nowy rok zapowiada się tak atrakcyjnie, że z chęcią trzasnął bym mu drzwiami przed nosem. Normalności życzę i zdrowia psychicznego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha ha, "chcesz powiedzieć, że ten obiekt znajduje się w zasięgu mojego wzroku?". Że też umknęła mi zbieżność sytuacji. Można było wątek pociągnąć.

    Ja już w zasadzie spisałem rok 2021 na straty. Czy to przypadkiem nie jest rok, gdy w Terminatorze zbuntowały się maszyny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mojej wiedzy i przekazów z sieci, maszyny zbuntowały się w roku 2005. Czyli SkyNet rządzi, czy raczej wyrządza, od szesnastu lat. ;)
      Tak, szkoda. Byście się już na miejscu uśmiali, gdybyś tekstem Marka pojechał. A swoją drogą film przedni. Prawie jak Dzień świra. :)

      Usuń
  5. Prawie się zgadza. Może nie od szesnastu lat, może ciut bardziej dyskretnie i z tylnego siedzenia, ale maszyny do władzy doszły niezaprzeczalnie. Od lat rządzi nami smartfon, fejsbuk, instagram. Tinder dobiera nas w pary, fitbit dba by cholesterol nie poszedł nam uszami, snapchat steruje instynktem stadnym, a pornh... nieważne. Ważne, że Cameron to wizjoner. Nawet zatonięcie Titanica przewidział...

    OdpowiedzUsuń