czwartek, 24 października 2019

Obrońcy warzyw

To była scena jak z Przyjaciół, gdy bohaterzy stają rozszczebiotani w drzwiach ulubionej kawiarni i milkną w konsternacji, bowiem okazuje się, że ich kanapa ten jeden raz w ciągu dziesięciu sezonów jest już zajęta.

Mam taki swój ulubiony stolik w zakładowej kantynie. Na wyciągnięcie ręki od kosza z owocami, w rozsądnej odległości od maszyny z napojami, ale daleko od drzwi do palarni i docierającego z zewnątrz przeciągu. Na wprost okien, ale na tyle w głębi kantyny, że słońce ... hehe ... nie razi w oczy. I w charakterze bonusa zwykle pusty, hutnicy bowiem preferują miejsca bliżej telewizora.

Z konsternacją stałem więc w drzwiach messy spoglądając w kierunku gęsto obsadzonego stolika. You're in my spot, chciałem powiedzieć, ale w porę ugryzłem się w język.

- Można? - zagadnąłem zamiast tego odsuwając jedyne wolne krzesło.
- To zależy - odparł kolega. - Co masz w tym pudełeczku? Sałatkę?

Spojrzałem niepewnie na pudełko z lunchem.

- Sałatkę - potwierdziłem. - Z pieczonym kurczakiem.
- A to co innego - kolega wykrzywił pyszczydło w zapraszającym uśmiechu.
- My tu nie lubimy wegetarian - wyjaśnił drugi.
- A wy co? Obrońcy warzyw? - warknąłem ciut agresywniej niż zamierzałem. Wszak zawartość mojego talerza zwykle do niedawna miała oczy i plany na przyszłość.
- Nieee... - kolega wyraźnie stracił rezon. - Po prostu lubimy mięso.

Czyli tradycyjny antagonizm na starciu dwóch grup o odmiennych preferencjach. Rowerzyści przeciwko kierowcom, snowboardziści kontra narciarze, żeglarze i motorowodniacy, playstation i xbox, apple i google oraz mięsożercy przeciw wegetarianom. Niemniej temat był na rzeczy, bowiem za kilka dni miała do nas przylecieć koleżanka z Manchesteru, co śmy ją w Himalajach poznali. Osoba barwna niezwykle. Obieżyświat, cyklistka, wielbicielka salsy i rumu z colą. Oraz zagorzała weganka. Nołbady iz perfekt...

Odliczając dni do przyjazdu Weganki, coraz bardziej nerwowo kminiliśmy, czym by ją tu ugościć, bo kazać iść spać o samym rumie z colą, to nie po chrześcijańsku. Tymczasem nie tylko mój popisowy schab po czesku nie wchodził w grę, ale także frittata, czy sałatka z kozim serem i orzechami.

Co złośliwsi znajomi sugerowali, żeby ją w ogórku przypalikować, ale im w kilku żołnierskich słowach przystępnie wyłożyłem, że to nie jest OK.

Na półce mamy trzy książki Joe Wicksa z serii Lean in 15 i tam ostatecznie znaleźliśmy odpowiedź w postaci tofu w sosie z czarnej fasoli, ale przez te kilka dni nabrałem głębokiego szacunku dla wegan. Nie może być im łatwo pozostać wiernymi swoim przekonaniom. Nie wspominam o takich luksusach jak średnio wysmażony stek z czerwonym winem, ale nawet prozaiczne jajko sadzone na śniadanie, zapomnij. Kawałek szarlotki, nie ma mowy. Lody w lecie, poza zasięgiem. Sweter w zimie, nie-e. I śmierdzą im stopy, bo obuwie z tworzyw sztucznych nie oddycha.

I choć Weganka nie stara się narzucić swoich upodobań innym, na wszelki wypadek zamurowałem naszą garderobkę, ale i tak się boję, że wyczuje moją skórzaną kurtkę przez ścianę z pustaków.



7 komentarzy:

  1. Ale żeś mi zaserwował halloweenowego treata tym wpisem, kolego! Dziękować! Bo bez większej nadziei tu weszłam - chyba bardziej z przyzwyczajenia niż wiary w to, że zobaczę nowy post.

    Dwa pytania nasuwają mi się na myśl. Pierwsze - czy to danie z tofu w sosie z czarnej fasoli było przeznaczone tylko dla kubków smakowych weganki, czy było zjadliwe także dla Ciebie? Bo jeśli to drugie, to chciałam oficjalnie zapytać, jak można zostać Twoją koleżanką, gdzie składać podanie i kiedy najwcześniej można Cię odwiedzić? ;) Bo widzisz, ja naprawdę chciałam polubić tofu. Ale obydwa podejścia do niego sprawiły, że po pierwszym kęsie miałam chęć wymiotować jak moi współpasażerowie na ostatnim rejsie po irlandzkim oceanie... Tylko niewiele bardziej zjadliwe niż krwisty stek!

    Keep up the good work! Skoro pierwszy krok już za Tobą, to teraz powinno być już z górki i nowe notki powinny Ci się sypać z rękawa! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiecałem, a u mnie słowo droższe od pieniędzy.

    Tofu było więcej jak zjadliwe. Joe jest bezbłędny, nigdy nie zawodzi. A aby zostać moją koleżanką, ... nic bardziej prostego. Trzeba być fajną i stanowić wartość dodaną :). Niemniej gdyby nie było Ci po drodze mnie odwiedzić, przekonaj się sama:

    https://drive.google.com/open?id=1ev_mTT6jiK6Ka6ciJ4LcnBPE_x1keW1M

    Następny treat na Święta :). Ale na wszelki wypadek zajrzyj w okolicy Dnia Niepodległości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dość, że na komentarz odpisał, to jeszcze recepturę odtajnił - kochany! Dziękować!

      Dnia Niepodległości?! Na pewno Ci się święta nie pomyliły? ;) Rozpieszczasz! Nie żebym narzekała :) Masz to jak w banku, że tu będę. W dodatku ze szwajcarską punktualnością i precyzją! :) Z pierwszej obietnicy wywiązałeś się przykładowo, zobaczymy, jak pójdzie Ci z drugą :)

      Usuń
  3. Nie ma sprawy. Daj znać jak wyszło. I miej na uwadze, że słowa "na wszelki wypadek" oraz "w okolicy" nie padły przypadkowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybieram się dziś do Tesco na zakupy, mam nadzieję, że znajdę tam wszystkie składniki!

      Czemu nic nie mówił, że Joe Wick to takie CIACHO?! ;) Jeśli jego dania są chociaż w 1/3 tak apetyczne jak on, to ja od jutra zostaję weganką! ;) Mogę się nawet żywić samym tofu ;)

      Tak sobie teraz myślę, że jak już będę w tym Tesco, to może powinnam sprawdzić dział z książkami? Grzechem byłoby nie poeksperymentować w kuchni, mając Joe za przewodnika ;)

      Gdzie nabyłeś swoje książki i co jeszcze z nich polecasz?

      A tak poza tym, to czuję się oszukana! Bo ja myślałam, że będzie nowa notka z okazji Święta Niepodległości!

      Usuń
  4. A tam ciacho. Też tak wyglądałem, jak się ciut zaniedbałem.

    Od razu zaznaczam, że tofu z sosem z czarnej fasoli to bodaj jedyne wegańskie danie w całej trylogii Lean in 15. W przeciwnym razie z Joe byłoby mi nie po drodze.

    W aldiku książki nabyłem. Co roku się pojawiają, gdy grunt pod zdrowe się prowadzenie najlepszy, czyli w styczniu. W Tesco też są, acz trzy razy droższe. Ja bym poczekał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha!

      A ja właśnie przed chwilą wróciłam ze wspomnianych zakupów - miałam małe problemy ze zlokalizowaniem sosu i tych dziwacznych pieczarek, ale ostatecznie wszystko znalazłam. I nie uwierzysz, nawet Joe był na półce - w pomarańczowych t-shircie! Tylko cena mnie powstrzymała [prawie 20 euro] przed zrobieniem sobie z niego mojej własności ;)

      Przejrzałam tę książkę, dość oryginalne przepisy, chyba też do tego orientalne [nie do końca moja bajka, ale może zmienię zdanie jak przetestuję to tofu...]. Anyway, muszę się z tym przespać!

      Usuń